Kurs Taternictwa Jaskiniowego – Etap letni 2023

To było gorące lato, być może z tego powodu wielu kursantów postanowiło oziębić swoje wnętrza poniżej gruntu ziemi. A było nas prawie 20.

Jak tradycja nakazuje, rozpoczęliśmy od ćwiczeń na strażackiej wieży JRG7. Dwa dni wchodzenia po linach, trawersy, a także autoratownictwo.

Wszystko było prawie dograne, jednak jeden telefon zmodyfikował nasz wyjazd tak, że gdy inni jeszcze spali w swoich domach my wychodziliśmy już w sobotni poranek w góry. Jak się okazało, podjęcie decyzji o rozpoczęciu akcji jaskiniowej o jeden dzień wcześniej od pozostałych grup miało same plusy.

Podzieleni zostaliśmy na 4 grupy. Każda miała swoją specyfikę: świeżaków po wiosennym kursie wstępnym wziął pod swoje skrzydła najbardziej doświadczony instruktor – Krzysztof. W jego grupie znaleźli się Sebastian, Sylwia, Asia F., Janek i Robert

Kursanci z jesiennego naboru: Honorata i Radost, Wiktoria oraz Asia i Ania kajakarki; zaprawieni w bojach etapu zimowego, trafili do przygodowej grupy Tomka i Ani. Najbardziej zaś doświadczeni grotołazi, na ostatniej prostej do karty taternika jaskiniowego: Ania M., Kasia, Bartek i Łukasz trafili do grupy Marcina. Grupa specjalna, która dała do wiwatu aż trzem instuktorom: Piotrowi, Sławkowi i Przemkowi składała się z Asi, Artura, Stacha i mnie.

Grupa Marcina znana była z zajadania się w jaskiniach plackami smażonymi przez dzielnego strażaka Łukasza, a grupa specjalna z regeneracyjnych kąpieli na termach.

Celem wyjazdu było zdobycie nowych doświadczeń w letnim poruszaniu się po jaskiniach i terenie dojściowym. Do zdobycia było 5 jaskiń z 6. Na liście znalazły się Jaskinia Wielka Śnieżna, Pod Wantą, Marmurowa, Ptasia Studnia, Wielka Litworowa oraz Czarna. A na niedzielę, dla chętnych Jaskinia Wodna pod Pisaną.

Nasz team razem z naszym pierwszym instruktorem Piotrkiem; pierwszym, bo nie jedynym, zaplanował wyjście do jaskini Marmurowej. Pierwszy poręczuję całość. Plan, to dojść do Starego dna pod Czarną Basztą. I taki plan został zrealizowany w całości.

Po powrocie do bazy spotkaliśmy pozostałe grupy wraz z instruktorami. Radosna atmosfera i biesiada do bladego świtu pozwoliła nam odpocząć przed niedzielną wyprawą do Jaskini Czarnej. Blady świt zaczął się już dużo przed północą, w związku z tym było jeszcze kilka godzin na wyspanie.

W niedzielę padało. Padało w nocy, przestało nad ranem. Niestety, zaczęło znowu padać przed samą „szatnią”. Wystarczyło 10 minut, żebyśmy mokrzy wchodzili do otworu. W lepszej sytuacji był przewidujący Piotrek. Instruktor posiadał parasolkę. I to będzie następny zakup szpeju jaskiniowego, zaraz po nowej taśmie do kostkowca. W najgorszej sytuacji były pozostałe zespoły, które musiały jeszcze 2 godziny podchodzić w strugach deszczu.

Plan na Czarną, to tak zwany Krótki trawers. Wejście otworem Pierwszym, zaś wyjście, a w zasadzie zjazd na złodzieja otworem numer Dwa. Nie była to długa akcja, ale nie narzekaliśmy na brak przygód.

Trzeci dzień kursu, poniedziałek, to także zmiana instruktora. Sławek pomoże nam w zdobyciu Jaskini Wielkiej Śnieżnej. Zejdziemy, co prawda tylko do Sali Trójkątnej.

Żeby nie powtarzać przy każdym akapicie, napiszę tylko, że podczas każdego wyjścia z każdym instruktorem po drodze zaliczaliśmy albo mały wykład na temat topografii, albo całkiem niezłe odpytywanie ze znajomości okolicznych szczytów czy grani. Jestem przekonany, że pomoże nam to podczas egzaminu.

Wracając do Wielkiej Śnieżnej, powitały nas resztki lodu i śniegu na lodospadzie. Mimo tego czekając przy otworze czuć było przeszywający chłód. Kulminacją spotkania z jaskinią była Wielka Studnia. Studnia ogromna i niezwykle okrągła. Poniżej Sali Trójkątnej, czyli do II Płytowca już nie schodziliśmy, ze względu na niebezpieczeństwo obrywu ścian.

Wtorek, piąty września, Jaskinia Pod Wantą. Prawie całkowicie pionowa jaskinia. A na jej dnie piękna, na planie nienazwana sala, którą sam nazwałem „sala z sercem” z którego pada jaskiniowy deszcz.

W końcu nadchodzi luźniejszy dzień. W środę szkolenie z ochrony przyrody prowadził dla nas Janek Krzeptowski-Sabała, pracownik TPN. Opowiadał, zarówno o podziale geologicznym Tatr, jak i zagrożonych roślinach czy sposobie postępowania podczas spotkania z niedźwiedziem.

Poszliśmy z nim na edukacyjny spacer do Polany Pisanej oraz początek Wąwozu Kraków. Po południu Krzysiek zrobił nam wykład z topografii Tatr.

W czwartek przeprowadziliśmy akcję w Jaskini Wielkiej Litworowej. Dojście do dna I Płytowca wymagało łączenia lin i pokonania ciekawego trawersu nad Studnią Flacha.

Laba. Piątek dla naszej grupy to dzień wolny. Przynajmniej, jeżeli chodzi o kursowe akcje jaskiniowe.

My poszliśmy „poćwiczyć” topo z Polany na Stołach. Po zejściu do Doliny Kościeliskiej poszliśmy zwiedzić oddaną po remoncie Jaskinię Mroźną. Jak przystało na grotołazów, nawet tutaj zrobiliśmy wypis w zeszycie wyjść. Trawers, to trawers.

Sobota to ostatni dzień wyjść kursowych. My mieliśmy się udać do Ptasiej Studni. Tym razem z nowym instruktorem, Przemkiem. Plan zakładał wejście do jaskinie, a później zjazd do Wielkiej Świstówki, jednak niesprzyjające, niedające się przewidzieć trudności umożliwiły nam tylko powrót ta samą drogą, którą tutaj wcześniej dotarliśmy. Samo dojście do otworu również nie było najłatwiejsze. Przebieralnia znajduje się kilkadziesiąt metrów nad otworem, następnie trzeba podejść i zaporęczować linę do zejścia, kilkadziesiąt metrów trawersu i kilka w górę. I dopiero jesteśmy przy zasadniczym otworze. Dalej było znacznie łatwiej.

Dotarliśmy do Sali Dantego, pokonując Studnie zlotową, Czterdziestkę, wahadło i bardzo interesujący trawers. Do bazy wróciliśmy już po zmroku. Ale to co działo się w drodze powrotnej. Przepiękny zachód Słońca oraz zajadający się jagodami i borówkami niedźwiedź.

Na niedzielę była zaplanowana tylko jedna aktywność i to dosyć późno, jak na nasze standardy. Pozakonkursowy trawers jaskini Wodnej pod Pisaną. Świetna zabawa w czołganie, błądzenie i kąpiel w chłodnej wodzie. A to wszystko przy wspaniałej widowni turystów, którzy również mieli niezły ubaw z oglądania tego co wyprawialiśmy.

[Autor: Marek Wągrodzki – 2023]

12-13.08.2023 – Wizyta w Piętrowej Szczelinie oraz inne weekendowe aktywności

Korzystając z pięknej pogody postanowiliśmy zwiedzić jaskinię Piętrowa Szczelina.

W sobotnie południe wypakowaliśmy na leśnym parkingu nasz jaskiniowy bagaż i udaliśmy się w kierunku Piętrowej Szczeliny. A było nas czworo: Karolina, Artur, Jacek i ja.

Piętrowa Szczelina

Plan był taki, aby zrobić trawers Piekiełka, jak podczas wejścia kursowego rok wcześniej. Cóż, chodzenie na ściankę, czy nawet po skałkach, to nie to samo, co przejście trawersu w gumowcach. Nie powiodło się to Arturowi, ani później mi. Gdy już sięgałem ręką do półki, osunąłem się kilkadziesiąt centymetrów do dołu. Z rezygnacją zjechałem na pochylnię, wspiąłem się pod punkt asekuracyjny i zaporęczowałem od „drugiej” strony, tak aby pozostali mogli z niego jednak skorzystać. Jacek jednak wybrał prostszą drogę, bez trawersu. Wygląda na to, że trawers jest zupełnie niepotrzebny.

Kierujemy się w dół wąskim korytarzem.

Mijamy nieduży próg zabezpieczony pętlą z liny zawieszonej na jednej z want. Jeszcze niżej dochodzimy do kolejnej szczeliny, Studni Awenowców. To najwęższa trudność do pokonania w pionie w całej jaskini. W dół pomaga grawitacja. Przy powrocie nawet lina przeszkadza.

Schodzimy jeszcze niżej i docieramy do Sali Starej Jaskini. Tutaj daliśmy sobie jakąś godzinę na błądzenie w labiryntach. Ze względu na godzinę alarmową nie mieliśmy za dużo czasu. Zwiedziliśmy Korytarz Kryształowy, do Bajkowego jakoś nam się nie udało dotrzeć.

Wspaniałe, kalcytowe nacieki o wyglądzie miodu robią wrażenie.

Znalazłem też prawdopodobnie wejście do Labiryntu Króla Minosa, czego jednak nie jestem pewien, gdyż z opisu wynika, że znajduje się on na prawo od korytarza dochodzącego do głównej Sali, ja zaś wszedłem w korytarz znajdujący się po lewej stronie. Mimo wszystko, czułem się zagubiony i miło było ponownie odnaleźć współtowarzyszy. 🙂

Na jej dogłębne zwiedzanie trzeba będzie przeznaczyć znacznie więcej czasu niż te 4 godziny, którymi dysponowaliśmy. Jaskinię opuściliśmy mając w głowach gotowy plan powrotu, jednak tym razem z założeniem, że poświęcimy jej cały dzień. Być może po zaopatrzeniu się w dodatkowy prowiant oraz kompasy, będziemy w stanie dokładnie zbadać wszystkie labirynty (dosłownie) oraz studnie Piętrowej Szczeliny.

Czas wychodzić, a szkoda. Na zewnątrz jest chyba 30 stopni. Pakujemy się do samochodu. Jedziemy coś zjeść i szukamy noclegu.

Początkowo mieliśmy biwakować na dziko, skończyło się jednak na polu namiotowym, którego znalezienie nie było najłatwiejsze, gdyż ze względu na ilość turystów campingi w okolicy były bardzo oblegane.

System Jaskiń Srockich

Po zakwaterowaniu i trochę wolnego czasu postanowiliśmy jeszcze zwiedzić System Jaskiń Srockich na Górze Trzech Jaskiń. Po zaparkowaniu najpierw zwiedzamy Schronisko w Srocku. Krótka, ok 10 metrowa jaskinia z otworami na każdym jej końcu. 200 metrów dalej odnajdujemy wzgórze z Systemem. Otwory jaskiń prezentują się niezwykle, gdyż każdy jest w kształcie trójkąta, jak namioty tipi. Jaskinie także nie są długie, są między sobą połączone, jednak zwiedzaliśmy każdą oddzielnie zaczynając od ich głównych otworów. Spąg zasypany jest ziemią, liśćmi i gałęziami. Za to w stropie znaleźliśmy piękne okazy Sieciarzy Jaskiniowych wraz z kokonami.

Wejścia do Schroniska w Srocku II oraz Jaskini Sosnowieckiej znajdują się obok siebie, zaś Jaskinia Kowalskiego usytuowana jest kilkadziesiąt metrów dalej. Z Jaskini Kowalskiego wyszliśmy drugim otworem, po drodze mijając kości zwierząt, upolowanych prawdopodobnie przez lisy.

Niedzielne wspinanie

Na kolejny dzień zaplanowaliśmy wspinanie w skałkach. Wybraliśmy górę Biakło koło Olsztyna.

Ćwiczyliśmy wspinanie po drogach ubezpieczonych, a część z nas także jaskiniowe techniki linowe.

Na koniec był obiad i droga do domu.

Relacja z Zimowego Kursu Taternictwa Jaskiniowego przeprowadzonego przez Speleoklub Warszawski

Termin: 25-26 luty 2023 – ćwiczenia na wieży i autoratownictwo.

01-05 marzec 2023 – zajęcia w Tatrach.

19 marzec 2023 – mycie lin.

Kursanci zimowy kurs Taternictwa Jaskiniowego rozpoczęli ćwiczeniami na wieży strażackiej JRG7 w Warszawie. Ćwiczenia odbywały się na zewnątrz, jak i w środku wieży. Miały na celu przypomnienie kursantom tego, czego uczyli się na kursie podstawowym, a instruktorów miały upewnić, że kursanci nie zawiodą w tatrzańskich jaskiniach. Szkolili nas: Tomek, Podobas i Piotrek.

Drugiego dnia spotkaliśmy się w budynku OSIR Ochota przy ściance wspinaczkowej. Poznawaliśmy tajniki autoratownictwa, które obowiązkowo trzeba znać i potrafić tę wiedzę wykorzystać.

W tym dniu interesujących lekcji udzielali nam również Tomek z Podobasem oraz dodatkowo klubowy kolega Jacek, który również jest opiekunem ścianki, na której były prowadzone zajęcia.

Ćwiczyliśmy zjazd na linie z poszkodowanym, unieruchomionym zarówno w przyrządach zjazdowych, jak i podejściowych.

Po dniu pełnym wrażeń można było wziąć udział w „Zawodach we wspinaczce na czas w gumowcach”.

Na tym zakończył się pracowity weekend. Pozostało tylko czekać do połowy tygodnia.

W dniach 1 – 5 marca odbył się etap Tatrzański kursu.

Ekipa szkoleniowa w składzie Krzysztof Recielski, Piotr Sienkiewicz, Tomasz Fiedorowicz (ze Speleoklubu Warszawskiego) oraz Sławek Heteniak z Tatrzańskiego Speleoklubu wzięła na swoje barki opiekę nad kursantami, którzy 1 marca pojawili się licznie na bazie w Witowie.

Po wieczornym zakwaterowaniu i wstępnym zaplanowaniu działań na kolejne dni pełni nadziei, przygotowaliśmy sprzęt, po czym udaliśmy się do swoich pokoi, aby już następnego dnia z samego rana wstać i ruszyć do zaplanowanych jaskiń.

Zostaliśmy podzieleni na 4 grupy, mniej więcej po 4 osoby. Nasza grupa składała się z Ani, Asi, Grześka i Marka. Instruktorem naszej grupki przez cały kurs był Sławek.

A pozostałe:
Krzysztof Recielski: Ola, Karolina, Mateusz i Konrad
Piotr Sienkiewicz: Asia M., Ania M., Edek, Jacek. W sobotę do grupy dołączył Bartek, który ze względów osobistych nie mógł pojawić się wcześniej.
Tomasz Fiedorowicz: Honorata, Wiktoria, Radost, Artur

Pierwszą jaskinią przeznaczoną na szkolenie została wytypowana Jaskinia Miętusia. Znajduje się w Dolinie Miętusiej i jest jedną z największych Tatrzańskich jaskiń. Jest zimno, jak to w zimę, ale trzeba się przebrać w kombinezony, założyć uprząż i wziąć dodatkowe rzeczy do szpejarki, liny itp.

Po drodze Sławek przeprowadzał szkolenie topograficzne, pokazywał ważne punkty terenowe, które, z jednej strony przydadzą się na egzaminie, a z drugiej, po prostu trzeba wiedzieć, gdzie się znajdujemy, gdyby trzeba wezwać pomoc.

Wejście do niej przypomina zjeżdżalnię w parku rozrywki. Na początku jest ok. 120 metrów ukośnie położonej rury, z męczącym progiem, gdzieś po środku. O tym, jak będzie męczący, przekonamy się przy wyjściu. A tymczasem… idziemy głębiej. Nasza trasa zatacza koło przez Stare Ciągi, później kaskady do Piaskowego Prożka i ponownie do wyjścia.

Najtrudniejsze jest wyjście rurą. To jakby wchodzić w parku wodnym, pod górę zjeżdżalni. Ale się udało. Wyjście tym korytarzykiem plus poświęcenie 10 minut na przejście przez prożek zajęło nam około 50 minut.

Na zewnątrz było już ciemno, gdy wyszliśmy z jaskini. Za to drogę przyświecały nam Wenus z Jowiszem świecące nad Zadnią Kopką.

Na bazie wieszanie mokrych rzeczy, suszenie lin i wyczekiwanie, aż ostatnia grupa zgłosi się, że wyszła z jaskini. Długo czekaliśmy na grupę Tomka, która poszła do Czarnej. Liny pokryły się lodem, na których nie działały przyrządy podejściowe. I do tej jaskini wybierała się następnego dnia nasza grupa.

Do Czarnej należało pójść aż do polany Pisanej, potem kilkadziesiąt metrów żółtym szlakiem i dalej przez las. Pierwsza szatnia znajduje się 50 metrów poniżej otworu, była już zajęta przez grupę Krzyśka, my natomiast przebieraliśmy się pod wejściem podziwiając widoki przy pięknej pogodzie.

Do wejścia prowadziło jeszcze 10 metrów poręczówki. Zlotówka bardzo oblodzona. Dziewczyny zeszły w raczkach, panowie w samych gumiaczkach.

Głównym ciągiem doszliśmy do Komina Węgierskiego. W pięknym stylu wyspinał go Grzesiek. Tutaj zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek z podejściem w okolice Studni Smoluchowskiego i Sławek zarządził odwrót.

Trzeci dzień to wyjście do Jaskinie Kasprowej Niżniej, położonej u podnóża Zawraciku Kasprowego w Dolinie Kasprowej.

Można przebrać się przed jaskinią albo już w pierwszej Komorze Wstępnej. Potem przejście przez Ślimakiem do jeziorka, które nie każdy przeszedł suchą nogą. Trawers po prawej ścianie nie należał do najłatwiejszych, ale i nie był jakoś trudny. Po prostu, zabrakło szczęścia.

I tak doszliśmy do Gniazda Złotej Kaczki. To syfon, dawniej uważany za koniec tej części jaskini.

Tą samą drogą wróciliśmy do komory pod Wielki Próg, teraz poszliśmy zwiedzać Partie Gąbczaste. Piękne wymycia, syfony, mosty, a nawet plaża ze stalagmitem. Tutaj także nie każdy przeszedł suchą nogą, ale ryzyko się opłaciło. Poznaliśmy kolejną Tatrzańską jaskinię.

Wróciliśmy na miejsce zbiórki do wcześniejszej komory, tutaj czekały na nas podziemne ćwiczenia z pierwszej pomocy. Uczyliśmy się, jak przygotować miejsce dla ratowanej osoby, odizolować ją od podłoża, a także ogrzać przy pomocy świeczek i folii NRC.

Przy wychodzeniu między przełazem do dalszych partii, a Komorą Wstępną znalazłem 5 złotych z 1984. Interesujące znalezisko.

Na tym dzień w jaskini się zakończył, ale to nie koniec nowości.

Sławek zabrał nas do punktu informacji turystycznej przy rondzie w Kuźnicach. Tam dowiedzieliśmy się, że po okazaniu odpowiedniego dokumentu możemy pobrać worki na odchody Restop, które w jaskiniach są koniecznością gdyby zaszła taka potrzeba.

A to już nasz ostatni dzień zgrupowania. 5 marzec to dzień bałwanka. Czyli ćwiczenia na wolnym powietrzu z tematów turystyki zimowej. Już w drodze z Kuźnic odbyło się szkolenie z zasad noszenia i podstawowego posługiwania się detektorami lawinowymi. Następnie wszystkie 4 grupy zebrały się na Kalatówkach w pobliżu hotelu.

Połowa z nas rozpoczęła ćwiczenia od poszukiwania zasypanych w lawinie i dalszej obsługi detektorów, pozostali ćwiczyli obsługę czekana i sposoby nim hamowania. Z próbą hamowania było sporo zabawy. Następnie ćwiczyliśmy zakładanie raków i chodzenie w tych urządzeniach. Kolejnym tematem było przygotowywanie stanowisk z wykorzystaniem czekana. Kotwiczenie czekana w śniegu, mocowanie liny w tzw. grzybie.

Po wszystkich zajęciach został nam już tylko powrót do bazy, posprzątanie jej i spakowanie własnych bagaży.

Zwieńczeniem całego szkolenia było mycie lin u Podobasa na podwórku.

Pogoda piękna, okoliczności przyrody również wspaniałe. Mycie zajęło nam półtorej godziny, w tym podjęcie reanimacji syfonu w wannie, który został wyrwany przez pociągniętą linę.

Ogromnie dziękujemy Izie Pałygiewicz – Szefowej Szkolenia Speleoklubu Warszawskiego za przygotowanie kursu.

Materiał przygotował: Marek Wągrodzki. Zdjęcia dostarczyli: Marek, Marcin Lewandowski, Konrad Teleman.

Pozostałe:

Etap Wstępny Kursu Taternictwa Jaskiniowego – Wiosna 2022

Pamiętam pierwszy dzień jak dzisiaj, to była sobota 7 maja.
Zaparkowałem samochód gdzieś na osiedlu i skierowałem się w stronę budynku Straży Pożarnej (Jednostka Ratowniczo-Gaśnicza nr 7 w Warszawie). W międzyczasie mijałem również wieżę, na której ćwiczą strażacy, myśląc sobie „To jeszcze nie dla nas”. Przy późniejszych rozmowach wśród nowych kandydatów na grotołazów zgodnie ustaliliśmy, że każdy z nas wyobrażał sobie całość nieco bardziej spokojnie, że najpierw masa teorii, potem węzły, a na koniec zobaczymy. „Tak wygląda lina”. No ale… tak nie było.

Zdj. 1

Na samym początku poznaliśmy Krzyśka i Podobasa (naszych instruktorów) oraz Stanisława – klubowego magazyniera. Oczywiście była też Szefowa Szkolenia – Iza, jak i sam Prezes Paweł oraz kilka innych osób ze Speleoklubu, które chętnie trzymały liny nowym kursantom.

Zdj. 2

Na start otrzymaliśmy uprząż z wyposażeniem, zaczęliśmy wiązać lonże i ogólnie przygotowywać się do wejścia na liny. W międzyczasie trochę praktycznej teorii na temat dopasowania lonż i stopki, kilka koniecznych węzłów i… jakoś to szybko poszło.

Zdj. 3

Instruktaż w najniższym oknie wieży, zjazd, poprawki i … od nowa. Następnie podchodzenie, chwila przerwy i polecenie aby udać się na sam szczyt wieży na ostatni zjazd tego dnia (trenerzy wzięli nas z zaskoczenia!). Podobas pokazał, jak to się robi z klasą. Po kolei przypinaliśmy się do liny, żeby już po chwili (krótszej lub dłuższej) znaleźć się na dole. WOW!

Zdj. 4

Nawet nie było czasu na odwrót. Chociaż, niestety, jednemu z naszych kolegów to się nie udało. Tomek nie zjechał w sobotę ze szczytu wieży obiecując, że przemyśli sprawę przez noc.

Niedzielny poranek rozpoczął się, niestety, bez jednego kursanta…
Za to z nowym trenerem – Marcinem.

Zdj. 5

Jego słowa godne zapamiętania: -Czynność przerwana, prawdopodobnie nie zostanie już ukończona!

Na poznawaniu nowych technik wchodzenia, zjeżdżania, przepinania, trawersowania i jeszcze kilkunastu innych terminów upłynęły nam 3 weekendy (słoneczne, wietrzne i deszczowe). Asia zmęczona bieganiem po wieży góra-dół podjęła decyzję o rezygnacji z kursu, by następnego dnia za namową Prezesa Pawła pojawić się z nowym zapałem.

Zdj. 6

15 maja Iza wraz z innymi członkami klubu zorganizowała nam grilla. Nie każdemu jednak udało się go nawet zobaczyć, ze względu na ilość zajęć. Tyle się działo!

Zdj. 7

W ostatni weekend na wieży, nastąpiła zmiana instruktora. W zamian za Marcina, który szykował się do kolejnej wyprawy, pojawił się Tomek, który czuwał nad naszym wyszkoleniem i bezpieczeństwem.

Po zajęciach Podobas wykładał teorię, a my przyswajaliśmy ją na dowolnych nośnikach – czy to w głowie, zeszycie, czy też robiąc zdjęcia telefonem. Wszystko ważne.

Zdj. 8

Ostatni, przedłużony weekend szkoleniowy odbył się w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.

Pojechaliśmy na nią w nieco okrojonym składzie, bowiem Edward i Jacek z uwagi na swoje wcześniejsze zobowiązania nie mogli do nas dołączyć. Za to dołączyć mógł członek Speleoklubu i znawca minerałów Jurek.

Zdj. 9

Na bazę zaczęliśmy przybywać już w czwartek, niektórzy po południu, inni nocą. Okazało się, że również tego dnia Podobas nie darował niektórym ćwiczeń wieczorową porą… Następnego dnia rano pojechaliśmy na skałki umiejscowione na Górze Birów.

Zdj. 10


Instruktorzy podzielili nas na 2-osobowe zespoły. Naszym zadaniem było zakładanie przepinek, trawersów i ogólnie, ćwiczenia w skale. Poznaliśmy technikę zjazdu „na złodzieja” i „na przeciwwagę”.
Te całkiem nowe doświadczenia odbiły się na nas wieloma nowymi siniakami. Co prawda w skale znajdziemy różne zagłębiania na nogi i ręce, o które można się oprzeć czy podciągnąć ale i lina może przeskoczyć. Powoduje to wzrost adrenaliny… oj… bardzo.
Koło godziny 14 zaczął padać deszcz. To kolejne doświadczenie, bo skała zrobiła się jak z mydła. Śliska tak, że czasami był problem ze złapaniem się „kamienia”.
Przeciwdeszczowe kurtki nie każdemu pomogły. Trenerzy zarządzili odwrót i tak w deszczu ściągaliśmy liny i pakowaliśmy się do bazy.

Zdj. 11

Do g. 19 był czas wolny, a później rozpoczęliśmy dodatkowe ćwiczenia na sali w bazie. Sala posiada własną ściankę wspinaczkową oraz miejsca do ćwiczeń na linie. Bardzo dobre miejsce na trening przy kiepskich warunkach pogodowych.

Następnego dnia wyjazd w okolice Podlesic i Góry Zborów.

Zdj. 12


Tutaj również zakładaliśmy stanowiska, przepinki, a także zjazd przez studnię. Niewielka ona, ale na naukę, w sam raz. Tego dnia było już ciepło i sucho. W nagrodę za dobre sprawowanie zostaliśmy dopuszczeni do obejrzenia jednej z jaskiń od wewnątrz. Była to Jaskinia Berkowa.

Zdj. 13

Szerokie, zdradliwe wejście, kończąca się bardzo wąskim wyjściem.

Zdj. 14

To na końcu straciłem najwięcej czasu, na przeciskanie się między kamieniami. W środku, jak to bywa w takich jaskinkach… albo na Supermana, albo czołganie. Każdy z nas uwierzył, że może wydostać się z tej dziury kiedy na powierzchni pojawił się najwyższy z nas- Konrad.

Zdj. 15

Po tej jaskini, krótka przerwa na parkingu i poszliśmy odwiedzić kolejną. Była to Wielka Studnia Szpatowców. Zostaliśmy podzieleni na dwie grupy, w sumie to na takie dwie i pół, bo pierwsza szturmowa (w składzie: Podobas, Karolina i Michał) zeszła poręczować. Następnie zeszliśmy do dziury, dosłownie na 15 minut (sic!).

Zdj. 16


Kiedy wychodziliśmy okazało się, że druga grupa przeszukała już całą okolicę w poszukiwaniu kalcytu i odbyła wycieczkę krajoznawczą. Od naszego wejścia minęły bowiem ponad dwie godziny! Następnie nieco znudzona oczekiwaniem druga grupa udała się do otworu. Zziębnięta Ania ofiarnie zrezygnowała z wejścia tym razem, żeby przyspieszyć całą naszą akcję. Ale spokojnie, nie minie ją to! Do deporęczowania chętnie zgłosili się Bartek z Arturem. Całej grupie pod ziemią również zeszło się raptem 15 minut, a my czekaliśmy na nich 2 godziny. Takie prawa fizyki właśnie opisywał Pan Einstein.

Zdj. 17

Na niedzielę przygotowane były dwie atrakcje. Jako pierwsza Jaskinia Piętrowa Szczelina.
Do niej wchodzi się małym niepozornym otworem, potem jest coraz lepiej. Duże płaskie skały są idealnym miejscem na trawers, potem krótki zjazd, przejście do kolejnej liny. Ostatni zjazd jest bardzo ciasny. Zgodnie ze sztuką, dobrze wyszkoleni; zapiąłem i rolkę i shunta. Błąd. Rolkę wypinałem tak szybko, jak tylko mogłem na wydechu. To był taki prześlizg między skałami, a nie zjazd. Każdy się zastanawiał, jak później wejść na górę… ale nie było teraz wiele czasu o tym do myślenia. Mieliśmy przed sobą średniej wielkości komorę, od której odchodziło kilka wąskich korytarzy do innych miejsc.
Najpiękniej wyglądało to pokryte wspaniałymi naciekami kalcytowymi prawie całe pomieszczenie.

Zdj. 18


Poszliśmy dalej pokręcić się po jaskini. Niestety, od Krzyśka otrzymaliśmy hasło „Odwrót” i posłusznie musieliśmy się z nią pożegnać. Do deporęczowania zgłosili się: Michał, Karolina i Ewelina. Nie tak szybko jednak, bo ostatni zjazd był teraz dla nas pierwszą przeszkodą do pokonania w górę. Każdy miał swoja metodę. Jednak, chyba każda się sprawdziła, bo wszystkim udało się ją pokonać.
Osobiście, użyłem Crolla, czyichś rąk na dole i dziwnego szpagatu, między dwoma kamieniami.
Po kolejnej linie, była mała zmyłka, gdyż pomyliłem z Anią drogę. Okazało się, że trzeba było zrobić zwrot o 180 stopni i przejść już pod trawers. Trawers powrotny było tyle łatwiejszy, że początkowo szedł wąską półką i dopiero na końcu wymagał zawiśnięcia. Choć na ostatnich metrach niektórych czekały niespodzianki. Czołówka Gosi odmówiła posłuszeństwa i trawers ofiarnie oświetlił jej Grzegorz. Zrozumieliśmy dosadniej czym jest wzajemna pomoc.

Zdj. 19

Do kolejnej jaskini tego dnia nie udało nam się wejść, bowiem tutaj dochodzimy do ostatniej atrakcji tego dnia, czyli… kradzieży tablic rejestracyjnych. Nie pozostawiamy osób w potrzebie. Z tego powodu zostaliśmy z Karoliną i Konradem na leśnym parkingu czekając na przyjazd Policji.

Po kilku godzinach pojechaliśmy spakować się na bazę i w drogę powrotną do domu. Zmęczeni, ubłoceni, ale szczęśliwi!

Zdj. 20

Bardzo dziękuję za wspólne uczestnictwo w tym kursie zarówno samym organizatorom Izie i Pawłowi, naszym Wspaniałym Instruktorom/Trenerom Krzyśkowi, Podobasowi, Marcinowi i Tomkowi, jak i wszystkim Kursantom:

Karolina
Gosia
Ania
Asia
Ewelina
Michał
Jacek
Artur
Bartek
Edward
Grzesiek
Konrad
Tomek (pierwsze zajęcia)
oraz Ola i Bakuś z PSP

oraz autor Marek.

Szczególnie chciałem podziękować Gosi, której merytoryczna korekta pozwoliła zorganizować powyższy materiał w jedną spójną relację.

Autorzy: Marek oraz gruntowna, merytoryczna korekta: Gosia.

Weekendowy wyjazd w Sudety. Zdobywanie Korony Gór Polski: Wielka Sowa, Biskupia Kopa

Kolejny weekend na zdobywanie kolejnych szczytów Korony Gór Polski. Na najbliższe dnia zaplanowałem zdobycie szczytów: Wielka Sowa w Górach Sowich oraz Biskupiej Kopy w Górach Opawskich.

Planowałem jednak, przy okazji zwiedzić Kopalnię Uranu Podgórze, tym razem na trasie „Ekstremalnej”, czyli takiej, której trasa przebiega nieco innymi chodnikami niż Trasa Turystyczna. Wcześniej zarezerwowałem mailowo termin, z właściwym i jedynym przewodnikiem po tej kopalni, czyli Marcinem.

Z domu wyjechałem koło 17, a do Kowar dotarłem koło północy. Samochód zostawiłem na końcu miasta przy ulicy Leśnej, a sam z ekwipunkiem poszedłem 600 metrów dalej na miejsce piknikowe przespać tę noc pod wiatą. Przy okazji testując nowy śpiwór Cumulus Alaska 1300.

Miejscówka do spania, to polana między szlakami, z miejscem na ognisko, grill i wiatą. Wiata, mimo, że zdjęcia sprzed kilku lat pokazywały jej pełne wyposażenie, to obecnie nie posiadała już ani stołu, ani ławek. Prawdopodobnie zostały one albo spalone w ognisku albo stoją u kogoś w pobliskich ogródkach działkowych. Podłoga wiaty wyłożona kamieniami, między którymi znajdowało się mnóstwo potłuczonego szkła.

Noc zapowiadała się wyśmienicie. Temperatura ok. -2, wiatr nieco porywisty. Nie wiem kiedy zasnąłem ale budzik obudził mnie o 7:30, a za chwilę miałem telefon z kopalni, żeby nie podjeżdżać na górę, bo się nie da. Śniegu i lodu jest wystarczająco dużo, żeby stoczyć się ze skarpy.

Zjadłem jakąś wynalazkowatą zupę z makaronem sojowym – nie polecam, spakowałem się i zszedłem do samochodu. Przez kilka minut nie mogłem odpalić samochodu, gdyż pilot w kluczyku przestał działać. Zaczął dopiero po podgrzaniu – czas na wymianę baterii.

Po kilku minutach dojechałem do dolnego parkingu, przed podjazdem do kopalni. Spotkałem tam już Marcina oraz dwóch innych zwiedzających. Podjechałem z Marcinem quadem na górę, dostałem kalosze, opłaciłem wstęp i tak zaczęła się dzisiejsza przygoda.

Do sztolni wchodzimy bramą Sztolnia 19A, czyli trasą turystyczną. Idziemy, w sumie w 5 osób. Marcin z synem, dwóch nowych kolegów i ja. Marcin zaczyna od zapalenia świeczek przy figurce Barbary. W końcu to dzisiaj jest Barbórka. Potem oglądamy dawne wyposażenie kopalni, różne minerały zebrane tutaj, jak i przywiezione z innych kopalni w kraju (a chyba i ze świata). Stajemy przy, prawdopodobnie największej kolekcji szkła uranowego w Polsce.

Odwiedzamy zalany szyb służący do zwiedzania trasy nurkowej. Widoczność wody jest niesamowita. Następnie, korytarz piwnych kufli. Po drodze mijamy wyposażenie sanatorium i wchodzimy do strefy ekstremalnej.

Zwiedzamy komorę po dawnych generatorach prądu (o ile mnie pamięć nie myli). Za chwilę przydadzą się kalosze. Idziemy zalanym chodnikiem. Trzeba uważać na połamane drewniane wzmocnienia wyrobisk. Krótka wspinaczka po schodach/drabinie. Chodnik na górze rozwidla się, idziemy w którymś z kierunków. Po drodze widać rosnące grzyby na drewnianych belkach. Mijamy specjalne puszki do wynoszenia urobku. Są ich dwa rodzaje. W kształcie prostopadłościanu i walca. Jeden z kolegów, znawca minerałów i geologii robi pomiary licznikiem Geigera-Millera. Promieniowanie raz rośnie, raz maleje… Przeważnie rośnie.

Docieramy w miejsca gdzie wszyscy, którzy mają (czyli oprócz mnie) włączają latarki UV. Na ścianach widać piękną zieloną poświatę. To Uranospinit [Ca[UO2|AsO4]2·10H2O]. W Polsce występuje tylko w Kowarach.

Niestety, niesamowita przygoda zawsze kończy się zbyt szybko. 2 i pół godziny minęły jak 15 minut. Czas powoli do wyjścia. Niestety, ze względu na widoki, robienie zdjęć, filmowanie oraz opowieści o Uranie, Uranospinicie i innych minerałach zabrakło czasu na zwiedzenie jeszcze jednej sztolni. Tę zostawiam sobie na inny weekend.

Na zewnątrz już, pożegnałem się ze wszystkimi i zszedłem do samochodu. Zanim go jednak uruchomiłem zeszło pozostałych dwóch kolegów/turystów. Jak się za chwile okaże, wybierają się do jeszcze jednej sztolni… jak sami określają; prawdopodobnie jednej z pierwszych w Kowarach. Ze względu na moje plany i ich zmienność postanawiam dołączyć.

Dojechaliśmy na miejsce. [Pozwolę sobie nie zdradzać jej usytuowania.] Wejście wygląda, jak nora dla lisa. I my mamy się przez to przecisnąć?! A jednak, udało się. Jesteśmy w środku. Chodnik o wysokości między 140, a 40 cm i szerokości około 60 cm. Ani za ciasno, ale i nie za luźno. Kuty ręcznie. Następnym razem będę na bieżąco opisywał znalezione minerały, bo niestety, niewiele pamiętam z nazw. Może oprócz kwarcu.

Jak się okazało, Janek to lokalny organizator wycieczek opisujący swoje przygody na FB jako „Dzikie Sudety”. I znowu się okazało, że ze względu na możliwość zmiany moich planów mogę sobie pozwolić na całodzienną, sobotnią wycieczkę po lokalnym terenie. Konkretnie po Górach Ołowianych, części Gór Kaczawskich w okolicy Janowic Wielkich.

Ale zanim to nastąpi, jadę zdobyć Wielką Sowę. Najpierw jadę prawie 100 km do miejscowości Walim. Samochód zostawiam na osiedlu i podchodzę. W miasteczku jest około zero stopni, wyżej jednak leży śnieg, a miejscami wiatr silnie wieje. Na szlaku jestem sam, samiuteńki. Latarki używam mało. Od czasu do czasu podświetlając znaki na drzewach i stwierdzając, że mapa, jak i GPS nieźle wyprowadzają turystę w pole. Podejście łatwe. Im wyżej tym bardziej wiało. Pokuszę się o stwierdzenie,że na szczycie mogło wiać i z 80 km/h. Miejsce pięknie oświetlone, wszystko zamknięte. Ni żywej duszy. Obszedłem okolice, wszedłem po schodach na wieżę. Wszystko w igiełkach lodu. Wiatr wiał w oczy. Pięknie, pięknie. Pieczątki na szczycie brak, wezmę ją w Walimiu.

Kolejna, powrotna podróż w stronę Janowic. Szukam noclegu. Znalazłem go na paringu obok Kolorowych Jeziorek w Rudawach Janowickich. Przespałem się w samochodzie. W nocy widać, że cały teren jest turystycznie zagospodarowany. Budki, baraczki czy przyczepy. Wstałem koło 7 i pojechałem do Janowic.

Zbiórka pod stacją PKP o 9:30. Przesiadam się do Janka samochodu i jedziemy zobaczyć dawny kamieniołom na wzgórzu Popiel. Na zobaczeniu się nie skończyło. W ruch poszedł oskard, rozgarniający ziemię, inni mieli młotki z przecinakami. Tylko ja miałem młoteczek… ciesielski.

Udało nam się jednak wydobyć z hałdy trochę Serpentynitu. Po wymyciu i wyschnięciu, pięknie mieniący się na niebiesko, zielono, brązowo, żółto.

Idziemy lasem w dalszą podróż. Mijamy źródełko i idziemy dalej w górę.

Tam kolejna hałda, szukamy Galeny, czyli rudy ołowiu. Często jest to zbitka ołowiu, żelaza i innych minerałów.

Dalej pod górkę, tutaj docieramy do tak zwanych Pingów. Czyli pionowych szybów, służących dawniej do rozpoznania terenu, czy nadaje się na kopalnię. Grzebiąc między kamieniami znajduję piękną skałę, zdaje się malachit (jeszcze do weryfikacji, bo nie jestem pewien, czy dobrze zapamiętałem nazwę).

Szukamy teraz pinga, do którego można będzie zjechać na linie. Po drobnym okrążeniu góry i nadłożeniu drogi udało się.

Ten szybik, to niczym nie zabezpieczona dziura w ziemi, głębokości ok. 8 metrów. Po przygotowaniach, zjeżdża nas trzech. W środku, utworzyła się szersza komora. Gdyby zrobić przekrój tego pinga, wyszła by nam kolba do chemicznych doświadczeń.

Teraz, idąc już w dół mijamy setki dołków, jedne większe, inne mniejsze. Wszystkie to tak zwane pingi. U podnóża góry mijamy sztolnię odwodnieniową kopalni Dorothea. Nie wchodzimy tam, gdyż cała jest zalana wodą.

Dochodzimy do asfaltu, potem do samochodów i jedziemy pod stację kolejową. Tam zabieramy kaski i gumowce, gdyż jedziemy zwiedzać dwie nieczynne sztolnie w okolicy Ciechanowic.

Pierwsza to Sztolnia Gesellen Gluck. W sumie to nie w okolicy, a w środku wioski.

Sztolnia wykuwana siłami rąk ludzkich. Jej łączna długość to około 300 metrów, posiada wiele bocznych korytarzy. Woda miejscami sięga kolan.

Druga sztolnia, do której poszliśmy znajduje się w lesie… ze względów na jej ochronę została zakratowana. Była to kopalnia wapienia, w której pozostały jednak piękne pokłady marmurów. Może je jeszcze zobaczę. 😉

Na koniec dnia wróciliśmy pod stację kolejową. Przepakowałem się i pojechałem w dalszą drogę.

Na następny dzień planowałem wejść na Biskupią Kopę.

Po drodze wpadłem jeszcze do Browaru Miedzianka. Piękny, nowoczesny budynek, taki w stylu skandynawskim. Smutny to jednak widok, gdy w środku brak gości, a jedzenie można dostać tylko na wynos. Kupiłem kila butelek pysznego piwa oraz Pizzę Salami. No… nie ma lepszej. Polecam tutaj zajechać i spróbować, bo kuchnia jest wyborna. Nawet siedząc w samochodzie.

Wyszukałem jakiś parking w miejscowości Pokrzywna. Pierwszy, to jakieś miejsce parkingowe z wiatą, prawie w środku wsi. Pojechałem kilkaset metrów dalej… nosz… polana z ławkami, a na środku ołtarzyk zrobili. Do tego wiaty. Próbowałem zasnąć, niestety – zbyt jasno. Poszukałem innego parkingu. Znalazłem go kilka kilometrów dalej. Koło jakiegoś boiska. W lesie. Cicho, spokojnie. Spanie w samochodzie. Jakoś dałem radę.

Rano pojechałem do Jarnołtówka, zostawiłem samochód i poszedłem czerwonym szlakiem ku górze.

Szlak jest kamienisty ale przyjemnie się nim idzie. Mijają mnie poranni biegacze. Po drodze, za to ja mijam wiele krzewów żarnowca. Kiedy dochodzę do skrzyżowania z niebieskim widzę po lewej schronisko, a wyżej pozostałości jakiegoś wyciągu. Po chwili mijam słupki graniczne i jestem przy wieży. Wieża jest otwarta. Stempluję książeczkę i robię zdjęcia. Nie wchodzę na wieżę, jeszcze tutaj wrócę 🙂

Idę do Schroniska Pod Biskupią Kopą. tutaj też podbiłem pieczątkę i zmieniam kolor szlaku na żółty.

Ten szlak jest nieco gorzej oznakowany, zaczyna się przy schronisku, ale zamiast zejść od razu na dół to idę chwilę wchodząc od wschodu pod miejsce piknikowe. Dalej już jest prosto, chociaż nie do końca. Szlak żółty skręca w prawo ale ludzie idą prosto. Postanowiłem jednak iść za znakami. Dziwne, że nie było żadnych oznaczeń ale szlak wyprowadza prosto na karczunek. Droga cała w błocie, szlak na chwilę się urywa, i trzeba latać po krzaczorach, żeby dojść do drogi, gdyż na ścieżce leżą ścięte drzewa. Wracam na szlak, mijam również zdziwioną tą dziwną trasą turystkę. Mijam drewniane figury. Jest nieco z górki i z oddali widzę, że w środku lasu stoi stary, murowany budynek. No, szkoda nie zajrzeć. Chroni go jednak 20 metrowej szerokości grzęzawisko. Nie będę ukrywał, że w takim wypadku, to żaden problem.

Okazało się, że to najprawdopodobniej stare ujęcie wody. Pompy zdemontowane, w piwnicy stoi woda. Kilka zdjęć i dalej w świat. Na mapie wypatrzyłem niedaleko Gwarkowa Perć. Śliczne miejsce. Ścieżka między skałami, na urwisku drabina. Zszedłem z niej i wszedłem ponownie. To tylko takie chwilowe odbicie od szlaku i powrót na żółty. Mijam byłą kopalnię skał łupkowych, zwaną Piekiełkiem i kieruję się do Jarnołtówka, tam gdzie zostawiłem samochód.

Nie pozostało nic innego, jak wrócić do domu.

YT-1300 Sokół Millennium – część 9

Kolejne zeszyty docierają, a ja cierpliwie czekałem na dostawę z Chin.

A czekałem na, co prawda aluminiowe, ale łożysko do stolika obrotowego.

Potem trochę śrub, nakrętek i podkładek.

Dzisiejsze prace zakończyłem więc na zrobieniu stolika oraz zabezpieczenia modelu taśmą malarską, przed malowaniem.

Z obydwu stron modelu wystają wkręcone śruby, które umożliwiają postawienie Sokoła na dwie strony, bez ryzyka, że zostanie zarysowany.

YT-1300 Sokół Millennium – część 8

Jakiś czas później. Czasu już nie liczę. Na obecną chwilę czekam na kolejne zeszyty, których jeszcze nie poskładam, bo czekam na części, a raczej wyposażenie warsztatu, żeby zacząć malowanie dolnej części kadłuba.

To co się uczę, to szprejować. Na razie z puszki:

Mam dwie takie wnęki. znajdują się one w miejscu, w którym brakuje poszycia. Ta jest druga.

I w trakcie malowania. W kolejnej części pokażę już pomalowaną na gotowo. W/g instrukcji należało zastosować czarny podkład, potem ciemno szary, a na koniec jasno szary kolor.

Ale dobra rzecz wyszła z pierwszą wnęką, której zdjęcia prezentowałem w części 5. Malowanie jej bardzo mi się nie podobało. Była malowana ręcznie pędzlem. Koszmarnie to wyglądało. W miedzyczasie zakupiłem myjkę ultradźwiękową. Po odgłosach z niej się wydobywających, ciężko ją nazwać ultradźwiękową – trzeszczy, jakby iskry w środku przeskakiwały. Włożyłem więc tę wnękę, nalałem płynu do czyszczenia Microsonic, do tego wodę destylowaną i… oto efekt:

Pozostaje pomalować jak poprzedni.

A taka oto myjka:

No i oczywiście cały dolny szkielet, zmontowany. Dokupiłem do niego 4 śruby, żeby robiły jako tymczasowe nogi.

W zasadzie, to można nie malować, tako pisze gazetka… no ale malowanie jest bardzo wskazane. Tako i ona rzecze. Więc wybrałem ten drugi wariant. Farby już kupione i pędzle i biały szpraj na podkład. Teraz w kolejce ustawia się aerograf ( w planie 180X) i kompresor. I końca wydatków nie widać, gdyż zakupiłem jeszcze okrągłą podstawę, żeby malować na obrotowym talerzu. Tylko z Chin leci już do mnie łożysko na podstawę. Pewnie ze dwa tygodnie się zleci. Poczekam. W tym czasie będę kompletował kolejne zeszyty z elementami. Brakuje mi tylko stołu… więc w planach jest zakup jakiegoś. Może wystarczy blat z płyty + nogi-koziołki.

YT-1300 Sokół Millennium – część 7

To kolejna część moich przygód z Sokołem Millennium.

Zakończona na zeszycie 41. Jednak zeszyt 40 był pewnym przełomem, półmetkiem. To na nim zakończyłem montaż całej dolnej konstrukcji szkieletu. Ponad 55 cm średnicy robi wrażenie. Elementy poszycia nie są na razie zamontowane. Sam szkielet oraz trap, po którym schodzi Han Solo z Chewbacca i pozostałymi filmowymi bohaterami. to nie koniec. Gdyż trap jest ruchomy i uruchamiany silnikiem elektrycznym

Wszystkie elementy szkieletu bardzo są do siebie dobrze spasowane, jednak żeby zrobić z tego pełne koło, trzeba poluzować kilka śrub na żebrach. Poluzowuje to nieco konstrukcję ale umożliwia połączenie w całość bez wielkich naprężeń. Na koniec śruby skręcamy do końca. całość jest bardzo sztywna. Należy jednak uważać na atrapy siłowników hydraulicznych. Nie wiedzieć czemu, tłoki krótszych siłowników pochylają się do środka pojazdu, zamiast, jak te długie stać prostopadle do płaszczyzny. Lekko je podgiąłem do pionu. Z zewnątrz nie powinno być ich tak widać ale jeżeli będą przeszkadzały w poruszaniu się trapu, zmuszony będę mocniej w nie zaingerować.

Kilka zdjęć powyżej. Między innymi sklejony kokpit wieżyczki strzelniczej. Jakoś taki szary. Nie mam pomysłu na pomalowanie – myślę, że przyjdzie z czasem.